Mam tę moc?

Pierwszych pięć odcinków "Władców wszechświata: Objawienia" (na kolejnych pięć przyjdzie nam jeszcze poczekać) po równo żeruje na chłopięcych emocjach i próbuje się od nich uwolnić. Szacunek do
Mam tę moc?
Nostalgia potrafi konserwować fałszywe wspomnienia. Nie powinno więc dziwić, że powrót do oldschoolowego świata He-Mana dzieli dawnych widzów. Dzieli tym mocniej, że showrunnerską pieczę nad kontynuacją "He-Mana i Władców Wszechświata" sprawuje Kevin Smith – psotnik i prześmiewca, który zjadł na popkulturze zęby, lecz nieraz udowodnił wierność zasadom kina autorskiego. Stworzony pod egidą Netfliksa serial adresuje do dorosłych amatorów Potęgi Posępnego Czerepu: chcieliby tacy pobawić się tymi samymi zabawkami, lecz… no właśnie, nieco już jednak podrośli i to, co wypadało im kiedyś, dziś już troszkę nie przystoi.

Celując w określoną widownię, Smith stoi więc w podobnym rozkroku. Pierwszych pięć odcinków "Władców wszechświata: Objawienia" (na kolejnych pięć przyjdzie nam jeszcze poczekać) po równo żeruje na chłopięcych emocjach i próbuje się od nich uwolnić. Szacunek do oryginału i, nieraz autoironiczne, mrugnięcia okiem do fanów przeplata z mocarnymi zawieszeniami i zwrotami akcji, które święcie oburzony fandom nazwie pewnie trollingiem. Warto jednak przypomnieć, czym ów legendarny oryginał był. To przecież fabularyzowana reklama zabawek dla kilku(nasto)latków, sucha dydaktyczna głupotka robiona od sztancy, bazująca na najprostszych schematach heroic fantasy spod znaku miecza i magii. Cztery dekady od premiery pierwszego serialu o potyczkach He-Mana ze Szkieletorem dostajemy epilog tamtej historii, który z grubsza broni się także jako osobna całość. Nie mówcie fandomowi, ale bawiłem się świetnie!



Widać, że Kevin Smith ma w małym palcu archetypy, o których pisał Joseph Campbell, a George Lucas zbudował na nich pewną franczyzę. Jeśli coś tu z czymś walczy, to musi to być Dobro i Zło; jeśli ktoś podróżuje – to najlepiej w zaświaty, ku fundamentom rzeczywistości, którą trzeba ocalić. Smith rozkłada na czynniki pierwsze mitologię Eternii i rozbudowuje ją, dodając do niej odrobinę brutalności. Przewrotnie traktuje dotychczas panujące w tym uniwersum schematy i pokazuje go w alternatywnej, postapokaliptycznej wersji. By nie zdradzać za wiele: to świat, w którym odchodzące w niepamięć legendy o magii ścierają się z fałszywym technologicznym bożkiem.

Obowiązkowo dostajemy widowiskowe walki opromienione kiczowatą feerią kolorów à la lata 80. Co jednak pozytywnie zaskakuje, nawet próba ocalenia magicznego świata pełni rolę służebną wobec walki bohaterów z własnymi demonami. Tytuł premierowego serialu nie kłamie, a swoje pięć minut dostają postacie dotychczas drugoplanowe, ich sojusznicy, a nawet poplecznicy antagonisty. Rezygnacja z epizodycznej struktury narracyjnej pozwala na poważniejsze potraktowanie bohaterów z dzieciństwa. I tak na przykład moralne niuanse dotkną samą Evil-Lyn; śmieszek Orko okaże się postacią tragiczną; Teela zamiast tylko kusić wyglądem, na pierwszym planie uderzy pięścią w stół; Kiciuś ujawni nieznaną kotom dojrzałość; nawet Bestia dostanie odrębną motywację do działania. "Władcom wszechświata" daleko rzecz jasna do Makbeta z Hamletem, lecz każdy ma tu swoje marzenia, tajemnice i słabości. (Dość powiedzieć, że ikona przesterydowanej męskości aprobuje swoje bardziej kościste oblicze, zaskoczeń więc nie brakuje). W konsekwencji jest więcej emocji, a dramaturgiczne szale okazują się ważyć nieco więcej. Trafia się tu nawet dylemat, który bez przesady można by nazwać eschatologicznym.



Ponieważ listę dubbingujących aktorów traktuję jak skarbnicę spoilerów, nic Wam nie zdradzę, powiem tylko, że prezentów tu wiele: od popkulturowych mrugnięć okiem, przez obsadowe parafrazy poprzednich odsłon tych przygód, po aktorskie duety znane z innych tekstów kultury. W tej bądź co bądź dalekiej od doskonałości cyfrowej kreskówce (ledwie poprawna forma rodem z Powerhouse Animation Studios to ewidentny efekt wspomnianego wcześniej rozkroku między nostalgią i streamingową współczesnością) Kevin Smith, z reżyserską pomocą Adama Connarroe i Patricka Stannarda, kompetentnie i z wdziękiem odnawia więc starą markę i każe prosić o więcej. Na Potęgę Posępnego Czerepu, chyba tak wygląda wstydliwa przyjemność!
1 10
Moja ocena serialu:
6
Czy uznajesz tę recenzję za pomocną?

Pobierz aplikację Filmwebu!

Odkryj świat filmu w zasięgu Twojej ręki! Oglądaj, oceniaj i dziel się swoimi ulubionymi produkcjami z przyjaciółmi.
phones